Rano wyjeżdżamy na tyle wcześnie, że musimy czekać aż zostanie otwarty sklep, aby kupić mleko do muesli. Przy zakupach mała pomyłka sprzedawcy ? policzył dodatkowo jakieś pomidory za 3 euro, których nie kupowałem, ale grzecznie wszystko wycofał. Potem szybka jazda do Lindau, i tradycyjna kąpiel w Bodensee. Stamtąd też sprawnie przejeżdżamy przez Austrię do St Margarethen, i jemy trzecie śniadanie nad Renem. Jak zwykle w Szwajcarii ścieżki rowerowe prowadzą nas szybko i bezbłędnie, tyle że niemal zaraz po zjeździe z doliny Renu czeka nas 7 km długości i 500 m wysokości podjazd w kierunku Appenzell. Jedzie się ciężko bo nad nami ostre słońce. W Appenzell dłuższą chwilę rozmawiamy z mieszkającym tutaj Polakiem. Stamtąd jedziemy jeszcze tylko kilka kilometrów, ponieważ zbiera się na burzę. Na szczęście udaje się nam znaleźć nocleg w stodole, bo burza jaka się rozpętuje trwa długo w noc. W oborze jest przytulnie, za ścianką krowy, tyle że wszędzie pełno much. Sympatyczny pies ?Bari?, który jednak jest nieco zdezorientowany, bo raz chce żeby go głaskać, a raz gryzie... Krowy mają pełna mechanizację, łącznie z maszynką do czochrania po grzbiecie, która uruchamia się automatycznie gdy krowa stanie pod nią i trąci grzbietem. To chyba tu jest ta ojczyzna szczęśliwych krów, które dają mleko, z którego produkowana jest Milka....