Sen od piątej rano przerywany werblami deszczu o namiot, ale nasza gospodyni rekompensuje nam pogodę pysznym śniadaniem w towarzystwie bardzo ładnej córki :-) No, ale raj kiedyś musi się skończyć, także wyjeżdżamy w mżawce w trasę dokoła Vierwaldstattersee. Jezioro jest śliczne, i skąpane w chmurach przypomina niemal fiordy. Po drodze czeka nas rejs promem na drugą stronę jeziora, na którym jesteśmy zagadywani o cel trasy przez sympatycznego Szwajcara. Konsumujemy przy tym kanapki zrobione na drogę przez p. Heidi. Smak tych pysznych kanapek będzie nam towarzyszył przez pół wyprawy... Po przepłynięciu jedziemy dalej wzdłuż jeziora, oczywiście trasa rowerowa jest doskonale oznakowana, znów trafiamy na tunele tylko dla rowerzystów. Pniemy się ciągle pod górę, mijając Tellskapelle, czyli miejsce upamiętniające narodowego bohatera Szwajcarii ? Wilhelma Tella. Zjeżdżamy do Altdorf, a następnie zaczynamy podjeżdżać doliną rzeki Reuss w kierunku Andermatt. Początkowo jest w miarę płasko, ale im wyżej tym bardziej ostry podjazd. Im bardziej w górę tym piękniejsze są również widoki. Ostatni odcinek przed Andermatt jest bardzo ostry, na dodatek poprowadzony częściowo stromymi długimi tunelami. Wreszcie wjeżdżamy w prześliczną polodowcową dolinę w której leży Andermatt. Nocujemy w oborze, w kompleksie pięćsetletnich zabudowań pasterskich przebudowanych na domek letniskowy Szwajcara pracującego w fabryce Victorinoxa. Co prawda gospodarze mówią tylko po niemiecku, co nie przeszkadza nam cały wieczór ?gawędzić? przy kawie.