No dobra, spaliśmy może ze dwie godziny. Przed wschodem słońca zbieramy się z mocnym postanowieniem, że odeśpimy nad Ammersee. Dojeżdżamy do Steigen, nad jeziorem jesteśmy o 9.00. Panuje leniwa poranna atmosfera, nad jeziorem wisi jeszcze mgła... Jemy śniadanko na ławce, oczywiście ktoś z przechodniów życzy nam "bon apetit"a następnie rozkładamy karimaty na plaży i "uderzamy w kimono". Gdy budzimy się o 11.00 słonko przygrzewa naprawdę solidnie, więc niewiele myśląc wędrujemy do wody. Jezioro- hmmmm - było dość charakterystyczne - jakieś 100 metrów od brzegu, a woda po kolana, ale za to bardzo ciepła.. No, ale w końcu trzeba ruszyć dalej. Upał staje się coraz bardziej nieznośny, ale na szczęście życzliwość ludzi napędza nasze rowery. Gdzieś dostajemy za darmo wodę, kobieta widząc nas stojących z mapą zatrzymuje samochód na środku skrzyżowania i pyta czy nam nie pomóc....dziwny kraj :-) Po postoju połączonym ze zjedzeniem ogromnej porcji lodów musimy podjechać solidny podjazd - fragmentami na około miał przynajmniej z 15%. W wykańczającym upale jedziemy jeszcze z 20 km. Nocleg znajdujemy w Unterthingau, tuż po tym jak 3 razy gubimy drogę. Gdy znajdujemy już tę właściwą, naprzeciw nam wychodzi kobieta z dziećmi - co szkodzi zapytać... Oczywiście dostaliśmy nocleg. Gospodarz okazał się być tutejszym rolnikiem - jak zwykle maleńka obora na jakieś 100 krów. Bierzemy prysznic, na wadze łazienkowej okazuje się że schudliśmy każdy około 1,5 kg. Zostajemy podjęci olbrzymią kolacją z deserem , rozmawiamy po angielsko - niemiecku przez godzinę. Po raz pierwszy na wyprawie (jak się później okaże nie po raz ostatni) nie mogę usnąć z powodu zbyt pełnego żołądka....