W świetnych humorach ruszamy dalej. Najpierw jedziemy bocznymi drogami w kierunku Kempten. Drogi jak na Niemcy są wyjątkowo kiepsko oznakowane, więc kilka razy musimy pytać o drogę. Zjeżdżamy do miasta,. W Kempten zwiedzamy starówkę (wydaje się nam, jakby była ciut zbyt nowoczesna jak na stare miasto). Za miastem zaczyna się podjazd z serpentynami. A potem zjazd, zjazd, zjazd... Atmosfera jest trochę senna, musimy z tego powodu zatrzymać się na odpoczynek, ponieważ w pewnym momencie zaczynają mi się kleić powieki :-). W połowie dnia decydujemy się nieco zmodyfikować trasę, i już za chwilę jedziemy główną trasą w kierunku Lindau i jeziora Bodeńskiego. W Lindau zwiedzamy niezwykle interesujące stare miasto na wyspie. Obiad (chleb + dżem) jemy przy akompaniamencie niezwykłego bluesmana. Teraz trzeba znaleźć camping - myślimy, że tutaj ciężko będzie znaleźć gospodarzy, ale zaraz... najpierw trzeba było dopełnić jednego z celów wyprawy. Kąpiel w Bodensee. Towarzyszy nam przez cały czas euforia - jesteśmy już tak daleko, a w oddali widać już Alpy! Po kąpieli jedziemy wzdłuż jeziora, i nawet nie zauważamy kiedy jesteśmy już w Austrii. Nocleg znajdujemy na polu namiotowym - koszmarnie drogim - a na dodatek wielkim, i chyba nieprzyjaznym dla turystów takich jak my. Wszędzie pełno przyczep campingowych. Trochę mamy złe humory z tego powodu, ale to nie jest ważne - dzisiaj zobaczyliśmy "brzeg, którego nie ma" :-)