Po nocy na wielkim campingu jedziemy w kierunku Szwajcarii. Od momentu wyjazdu z Bregencji do samej granicy ze Szwajcarią w St. Margarethen towarzyszy na ogromny ruch, który miejscami zmienia się w ogromny korek. Jedziemy szybciej od samochodów :-) Szwajcarski celnik widząc z daleka nasze paszporty macha, żebyśmy jechali dalej, i w efekcie niemal nie zatrzymując się wjeżdżamy do Helwecji, o której marzyliśmy przez kilka miesięcy. Bardzo szybko znajdujemy ścieżkę rowerową nr 9, którą mamy jechać wzdłuż Renu. Pierwszy odpoczynek robimy nad Renem, i w drogę w kierunku Lichtensteinu. Na początek czeka nas 40 km zupełnie płaskiej drogi wiodącej nad rzeką. W Buchs przejeżdżamy most graniczny, i już jesteśmy w jednym z najmniejszych państw Europy. Tylko flagi wiszące na masztach przy moście pokazują nam że jesteśmy już w innym państwie. Ten sam język, waluta. Miłym dla naszych oczu akcentem jest widok rejestracji samochodów, które podobnie jak do niedawna w Polsce są czarne. Robimy postój przy studni w Vaduz, podziwiając widok na zamek księcia Lichtensteinu. Po kilku kilometrach wracamy przez most w kierunku Szwajcarii, i zaraz skręcamy na zachód, w dolinę, która zawiedzie nas do Zurychu. Wcześnie zaczynamy szukać noclegu. Znajdujemy miłego Szwajcara, który udostępnia nam oborę rodziców, twierdząc, że może padać. Na szczęście gospodarz mówi dobrze po angielsku, gdyż jego rodzice mówią tak dziwną odmianą niemieckiego, że ciężko jest nam cokolwiek zrozumieć. Za chwilę zostajemy zaproszeni do jego domu, oraz dostajemy pozwolenie na wykąpanie się w jego basenie ogrodowym. Nie wiem jak opisać nasze uczucia. Jesteśmy gdzieś w Szwajcarii, pływamy w basenie, a przed nami są Alpy, za nami są Alpy, i po bokach też... :-) Po kąpieli zostajemy zaproszeni na kolację, składającą się ze spaghetti, wina i moreli w sosie waniliowym - zrobionych przez panią domu specjalnie dla nas. Gospodarz jak sam twierdzi bardzo lubi rozmawiać z cudzoziemcami, więc rozmawiamy przez dłuższy czas... o wszystkim - gospodarce, kulturze, sporcie, polityce, pogodzie, geologii, oczywiście po angielsku. Wrażenia z tego noclegu zostaną w nas na długo... Niezapomniane miejsce, a imię jego - Flums.