Wstajemy niewyspani o 7:30. Pogoda jest już troszkę lepsza. Długo się zbieramy po czym jedziemy na dworzec - najbliższa toaleta :-) - i do Coopa na zakupy. Na 1 km wjeżdżamy na drogę prowadzącą na Oberalp. Na początku 6 km serpentyn o średnim nachyleniu ponad 6%. Od czasu do czasu mijamy pociąg jadący wzdłuż serpentyn (!) - ludzie machają. Wyprzedził nas tylko 1 sakwiarz. Po serpentynach długa, prawie płaska prosta, jezioro i przełęcz. Zjazd miał 20 km, wymagał dużej koncentracji. Najpierw serpentyny i dobra, szeroka droga, potem trochę bardziej wąsko, brak barierek i przepaść. Widoki piękne, ale trzeba się skupić na jeździe. Za Disentis robimy postój, a potem... podjazd. Niestety dno doliny było na tyle niedostępne, że trzeba było jechać zboczami, to w górę to w dół. ścieżka przypominała nam o Beskidach - prawie tak samo ziemna, wąska, kamienista i kręta. Zjeżdżamy do Ilanz. Kolejne zakupy, posiłek i ruszamy dalej ... pod górę (przypominam! jedziemy w dół doliny!). Jest trochę ciężko, zaczyna świecić słońce. Nic nie zapowiada... po serpentynach wyjeżdżamy na most nad rzeką. ...przełom Renu... Fantastyczne skały, rzeka i wszystko widziane ze znacznej wysokości, cud miód. Potem nieoświetlony tunel, kilka remontów dróg - cały czas kilkadziesiąt metrów nad przełomem i dojeżdżamy do Bonaduz (długim, prostym zjazdem). Tam wjeżdżamy na rowerową 6-kę i dojeżdżamy do Pratralu, gdzie pewna starsza pani najpierw ściąga nas do siebie wzrokiem, potem na pytanie o miejsce pod namiot odpowiada - możecie spać w pokoju, nie płacicie nic. Dostaliśmy pokój z dwoma łóżkami, kąpiel, gigantyczną kolację, deser, śniadanie na 8:00, czekolady na drogę i ... 20 CHF.