Rano wstajemy godzinę później, co jest doskonałym pomysłem. Już nie widać kto zdobył mistrzostwo świata :). Jemy musli z kisielem i ruszamy w drogę przy okrzykach: Polonia! Polonia! Jedziemy na małego Bernarda. Pogoda bardzo słoneczna, co pogorszyło samopoczucie na podjeździe. Drugą stroną medalu były fantastyczne widoki z monumentalnym Mont Blanc na czele. W skwarze podjeżdżamy 23 km z wieloma tunelami i serpentynami. Pogoda straszna, ale widoki to rekompensują z nawiązką. Jazdę można określić jako pogoń za przerwą w cieniu. Na przełęczy widoki kapitalne, masa zdjęć, dużo śniegu i tylko trochę chłodniej :). Zjazd piękny, tylko droga kiepska. Na dole robimy zakupy i po naradzie postanawiamy zjechać w dół doliną omijając tym samym resztę przełęczy, które mieliśmy w planach pokonać. Jak się miało później okazać, decyzja była jakże trafna :). Znajdujemy nocleg na gospodarza, po czym w miejscu gdzie mieliśmy rozbijać namiot zaskoczył nas jakiś wesoły francuz pytając English? Deutsch? I zapytał czy nie wolelibyśmy nocować u niego na polu. Trawę miał ładniejszą :), zresztą jego propozycja była zdecydowanie korzystniejsza. Koniec końców wylądowaliśmy w małym domku stojącym obok basenu, gdzie na podłodze leżały dwa dmuchane materace :)