Po nocy spędzonej pod szyber dachem i 30 cm przestrzeni nad głową dostajemy śnaidanie ? świeże bagietki z musem z moreli. Podjazd bardzo przyjemny wjeżdżamy na kolejny poziom płaskowyżu i zdobywamy kolejno 3 przełęcze około 1200 ? 1400 m npm.(ktoś się drze ?dzień dobry? z samochodu). Na oznaczonej przełęczy okazuje się że musimy podjecać jeszcze 2 km w górę na przełęcz której nie ma na mapie. Na przełęczy Tomek stwierdza, że coś mu stuka w tylnym kole. Cóż, takie stukające stukanie nie stuka bez powodu jak mówił Kubuś P. Zjeżdżamy do Ax-Les-Thermes. Po zdjęciu sakw okazuje się że zaczyna pękać lekko sfatygowana obręcz. Po krótkich konsultacjach w informacji turystycznej okazuje się, że najbliższy sklep rowerowy jest w stacji narciarskiej, do której jest 8 km i 700 m pod górę, lub też wjazd kolejką.... To jedziemy kolejką.... na górze okazuje się, że sklep, to trochę zbyt szumna nazw na to ?coś? 2 rowery na krzyż i trochę części typu trąbka i koszyk na bidon... a zatem: najbliższy sklep albo 70km w zupełnie przeciwnym kierunku, albo w Andorze... 50 km dalej pokonując przełęcz 2407 m... Ale cóż wracać się nie będziemy, więc jedziemy do Andory. Pierwsze kilometry są w miarę płaskie. Potem zmagając się z wiatrem podjeżdżamy serpentynami i długą prostą do Pas de la Casa. W międzyczasie zaczyna nas gonić burza, i ostatni kilometr przed Pas de la Casa przejeżdżamy w deszczu. Na szczęście w Pas de la Casa zaczyna się nieco przejaśniać. Samo Pas de la Casa robi piorunujące wrażenie: olbrzymie centrum handlowo rozrywkowe na tle trzytysieczników... stamtąd jeszcze 3-4 km do samej góry. Nagle za plecami niemal zupełnie ciemno, burza nadchodzi powoli, ale z racji że jest późno decydujemy się przyspieszyć i ruszamy w szybkim tempie do góry. Gdy zatrzymuję się żeby złapać oddech z jasnej chmury nad nami 10 metrów przed nami strzela piorun w przydrożny słupek. Nie trzeba pisać jak się poczuliśmy. W te pędy resztkami sił ruszyliśmy do widocznej przed nami stacji benzynowej. Tam czekaliśmy niemal godzinę aż burza minie, jeszcze kilkaset metrów podjazdu i znajdujemy sie na najwyższej drogowej przełęczy Pirenejów. Po drodze jeszcze mijamy kilka stacji benzynowych ? podobno tutaj benzyna jest tańsza o kilkanaście procent niż we Francji. Teraz czeka nas długi zjazd niemal przez całą Andorę, a w zasadzie przez Centru Handlowe Andora :-) wszędzie masa sklepów, a na dodatek gdy dojeżdżamy do stolicy kilometrowe korki, z regulowanym na każdym skrzyżowaniu ruchem przez policję. Jedynym sposobem na przedostanie się jest jazda środkiem ulicy pomiędzy pasami ruchu niemal ocierając się o samochody. Żeby nie nocować w Andorze decydujemy szukać sklepu rowerowego w La Seu de Urgell w Hiszpanii. Nocleg w pierwszej wsi koło romańskiego kościółka, gdzie niemal się nie rozbijamy na starym cmentarzu...