Burzy w nocy w końcu nie było. Za to było zimno! Ale jako że spaliśmy zupełnie poza wsią mieliśmy okazje oglądać niebo, jakiego w mieście nigdy się nie zobaczy... Jedzie się całkiem przyjemnie, mimo że jest sporo pod górę W Molinie jesteśmy o 11. kupujemy znaczki picie na zapas i w drogę... ale którędy? Zapytany Hiszpan stwierdza że nas wypilotuje samochodem kilka kilometrów. Droga wiedzie do parku narodowego a następnie mamy znaleźć sami szutrówkę która nas zawiedzie do drogi głównej. Oczywiście nasza mapa żadnej z tych dróg o których mówi nam Hiszpan nie ma odnotowanych....Po drodze szukając szutrówki gubimy drogę dwa razy, a gdy znajdujemy szutrówkę, to wtedy Tomkowi rwie się łańcuch. Chce nam się wyć! Na szczęście skucie łańcucha jest bezproblemowe i jedziemy dalej. Zjeżdżamy w dolinę tagu. Znajdujemy urocze miejsce do kąpieli zatem korzystamy z ochłody. Potem cholerne góry,i na końcu podjazdu.... jest płasko przez 35 km... Cholerne góry płytowe.... Zjazd dopiero przed samym noclegiem poprzedzony ucieczką przed zdziczałymi psami które na urządziły sobie regularne polowanie na mnie (Ł) Zjeżdżamy jeszcze trochę, po czym znów ten sam problem, nikogo w ogródku. Spotykamy jedyną osobę we wsi która mówi po angielsku (dziewczyna około 18 lat), i chwali się nam, że zna też zdanie po polsku: ?jestem ładna i mądra? Wszyscy wysyłają nas na boisko z ścianką do squasha (!!!) (wioska 500 mieszkańców) Dostajemy zgodę sołtysa na rozbicie się tam, i śpimy.