Po nocy w wygodnym łóżku odwiedzmay jeszce raz na rowerch plac przed bazylika. Tym razem zostajemy z niego niegrzecznie wyproszeni przez strażników. Tradycyjnym ukształtowaniem terenu 'up&down' zmierzamy w kierunku największej jaksini Portugalii ? Mira d'Aire. Duzy podjazd do samej jaskini. Jaskinię zwiedzamy z wycieczką emerytów i rencistów, których interesuje wszytsko, tylko nie nacieki jaskiniowe. Jaskinia urządzona jest w nieco kiczowato ? jarmarcznym stylu, łącznie z podświetlanymi fontannami na podziemnej rzece. Jednym słowem ? na Słowacji i bliżej i zdecydowanie ładniejsze jaskinie. Po zwiedzeniu jaskini cały dzień odludnymi górkami, oczywiście przez nieistniejące na mapie wioski (pozdrawiamy wiadome wydawnictwo). Postoje dwa razy przy Intermarche (lody 'Adelie') Po drodze oczywiście brak drogowskazów. Poznajemy sympatycznych Ukraińców, którzy są przekonani, że nie wiemy gdzie jechać, i chcą nam to koniecznie wytłumaczyć. Jedziemy totalną prowincją, musimy pytać kilkakrotnie o drogę. Jeden starszy człowiek dowiadując się że jesteśmy z Polski mówi: 'Polonia, Joao Paolo secondo...' wzruszenie chwyta nas za gardło... Nie możemy znaleść miejsca na rozbicie namiotu. Zrezygnowani decydujemy się jechać na Cabo da Roca, w końcu to tylko 40 km. Katem oka zauważamy jakiś ruch przy jednym z domów. Nie wierząc Tomek idzie zapytać o możliwośc noclegu. Okazuje się, że młoda właścicielka mówi po angielsku, ma remontowany dom w środku wioski, i ochotę aby nas tam ugościć. Dom jest obskurny i z karaluchami, ale noclegowi pod dachem nie zagląda się w zęby.