Wstajemy, i pełni wiary we własne możliwości próbujemy wyjechać z Monsanto rowerem i dostać się do centrum... :) eeeee, zaliczamy każdą ekspresówkę w okolicy, jakieś centrum przemysłowe, centrum handlowe, osiedle domków jednorodzinych... i nic... Półtorej godziny od startu , po przejeździe alejkami parku Monsanto, lądujemy w końcu w Belem ... ale to nie koniec. Po dokładnym obejrzeniu Pomnika Odkryć Geograficznych udajemy się w podróż na drugą stronę Tagu... :) eeeee, zaliczamy połowę miasta i wszystkie wjazdy na jedyny w mieście most na drugą stronę... i nic... autostrada... trzy i pół godziny po starcie z kampingu stajemy na drugim brzegu, wysiadając z promu. Następnie goniąc zaciekle przemiłego portugalskiego rowerzystę, który wyprowadzał nas z aglomeracji, dojeżdżamy na właściwą drogę, prowadzącą do Setubal. Tam kolejny prom i znów jedziemy wzdłuż złotych plaż. Udaje nam się również wykąpać, chociaż nie było to łatwe. Plaże od drogi oddzielał 500 metrowy pas piasku i zarośli... I znowu kąpiel w formie stojącej lub pochylonej..:) no ale muszelki są... Po kąpieli misternie strzepujemy z siebie piasek, licząc naiwnie na to że podczas drogi powrotnej do szosy, nie nasypie nam się do butów... nadzieja matką... przy drodze ponownie otrzepujemy się z piasku :). Jedziemy dalej, a nocleg znajdujemy u miłego portugalczyka, który mógłby stanowić doskonały przykład manianizmu pospolitego ciężkiego. Tomek załatwił nocleg, po czym poszedł zawołać Łukasza... w międzyczasie gospodarz wrócił do domu, a do niego przyjechali goście. Nasi dzielni bohaterowie przyjechali pod bramę i nie zastali nikogo :) czekali 40 minut, w międzyczasie dojeżdżali kolejni goście, którzy wołali gospodarza... W końcu Tomek wszedł na teren posesji w poszukiwaniu dobroczyńcy... Gdy był już za domem, gospodarz wyskoczył zza rogu i z rozbrajającym uśmiechem zaprowadził nas na miejsce naszego noclegu.. jak się okazało , od słowa do słowa, był to domek :)