Rano nasz gospodarz budzi nas raźnym 'dzień dobry' - okazuje się że gościł w Polsce kilkanaście razy. Pokazuje nam na laptopie zdjęcia, jak powinna wyglądać Afryka za cieśniną, która ciągle zasłonięta jest chmurami. Walcząc z tragicznym wiatrem, któy niemal zwala z nóg wspinamy się na przełecze oddzielające Tarifę od Algeciras. Tam definitywnie okazuje sie że ceny promów są poza naszym zasięgiem. Jemy śniadanie pod palmami i ruszamy w jedyną drogę do Gibraltaru ? droge ekspresową dostępna dla rowerów. Jeszcze miłe dwie celniczki z nienagannym brytyjskim akcentem i jesteśmy w brytyjskiej kolonii. Na samym początku miasta zostajemy wyproszeni z rowerów przez straż miejską, kupujemy pamiątki i dużym podjazdem dojeżdżamy na koniuszek Gibraltaru ? Europe Point. Ładny widok na całą zatokę, ale żeby nie było łatwo, okazuje się że tunel prowadzący na drugą stronę wyspy jest zamknięty, i aby udać się na plażę musimy objechać wyspę z powrotem. Wracamy niemal do przejścia granicznego aby się dostać na plaże, ale na jedną prowadzą schody, a na drugą jak mówi policjant: "you must have permit". Wyjeżdżamy wściekli i idziemy na plaże w LaLinea. Plaża jest nieprzyjemna, z kożuchem na wodzie i pływającymi odchodami. Ale można się przynajmniej ochłodzić pod prysznicem. Z La Linea wracamy do ekspresówki, aby dojechać nią do piekielnie drogiego campingu.