Dziś wspomnienie św. Wawrzyńca męczennika. Z tą myslą ruszyliśmy na podbój "Carretera mas alta de Europa". Zaczynamy z pełnymi sakwami, 8 litrami wody, czekoladami, ciastkami i innym prowiantem. NA początku jazda tragiczna, głowna droga z dużym ruchem, jedzie się dość ciężko, ale im wyżej tym lepiej się jedzie. Ciężka jest myśl, że dopiero zaczynamy, a tu jeszcze tyle przed nami. Do ośrodka informacji turystycznej na wysokosci 1600 m npm jedzie się nienajlepiej. Tam spotykamy Polaków, którzy mają cel na dziś taki sam jak nasz- szczyt Velety, tyle że pieszo z parkingu na wysokości 2500 m npm, dokąd planują dojechać samochodem. Dowiadujemy się też zże podjazd jest kilka kilometrów krótszy niż sądziliśmy. Serpentynami wspinamy się na grzbiet, a szczytu wciąż nie widać. Zatrzymujemy się na odpoczynek co 4 km, ale już wchodzimy w rytm podjazdu i jest lepiej. Wyżej równiez nie ma takiego słońca. Na wysokości 2500 metrów parking i mały bazar, a także szlaban dla samochodów. Kupujemy brakującą wodę (za 1,5 euro) rozmawiamy chwilę ze sprzedawcą i ruszamy dalej. Asfalt jest już gorszy, i droga zaczyna się robić coraz bardziej stroma, choć i tak spodziewaliśmy się gorszej nawierzchni. Stromo, wąskie serpentyny niemal wyrwane w skałach, ale również niesamowite widoki na kilkadziesiąt kilometrów. W końcu docieramy do rozwidlenia: na szczyt i do Capileiry. Asfalt pod sam koniec zmienia się w szuter, a na końcu skały. Nasze rowery zatrzymują się na wysokości okoóo 3380 metrów i to jest najwyższe miejsce gdzie mogły wjechać asfaltem w Europie. Na sam szczyt prowadzi ścieżka ? kilkanaście metrów. Jest 19.00 - 11 godzin podjazdu. Siadamy na szczycie i kontemplujemy, ale że jest późno musimy się zbierać na nocleg. Co ciekawe pod szczytem wieje, a na samym szczycie nie.... Zjeżdżamy do Refugio na wysokości 3200 m, czyli samoobsługowego schroniska, gdzie śpimy w międzynarodowym towarzystwie ? czworo Polaków, dwoje Holendrów ? sakwiarzy, i dwójka Hiszpanów. Rozmowy nie mają końca..., cudowny wieczór, trzeci cel zdobyty.. możemy jechać do domu...