Po nocy przy autostradzie kolejny dzień zaczyna się solidnym upałem od rana, ale trasa wiedzie przyjemnym zjazdem. Dalej - jak to tradycyjnie w Czechach podjazd zjazd i tak na zmianę, ale Czechy wynagradzają nam to sielskimi widoczkami. Podjeżdżamy do Trebica, a do samego centrum czeka nas szaleńczy zjazd. W samo południe w miejscowości Starec decydujemy się przeczekać upał w cieniu drzew na rynku. Czeka nas małe zaskoczenie, gdy chcemy kupić picie. Okazuje się, że sklepy w soboty czynne są między ... 7.00 a 10.00 rano. Gdy decydujemy się wyruszyć dalej czeka nas solidny podjazd. W połowie okazuje się że jadę (Łukasz) na lekko zaciśniętym hamulcu (źle przykręcony bagażnik). Od kiedy? Oto jest pytanie. Po poprawkach jedzie się o niebo lepiej. Gdy w Rimorze z powodu braku sklepu decydujemy się poprosić kogoś o napełnienie bidonów, kobieta podlewająca kwiaty poproszona o wodę przynosi nam wodę, butelkę napoju i piwo.... Brakuje nam słów wdzięczności dla spotkanych ludzi. A jak się później okazuje to dopiero miał być początek. Za Cervenym Hradkiem (swoją drogą wiele wsi ma tutaj bardzo ciekawe nazwy) obżeramy się czereśniami, jakich w życiu nie widzieliśmy. Tylko świadomość, że musimy przejechać dzisiaj jeszcze kilkadziesiąt kilometrów "ściąga nas" z drzewa. Zjeżdżamy do Dacic - tam na rynku odpoczywamy przy fontannie. Jest bardzo przyjemnie - ot, takie leniwe sobotnie popołudnie. Dłuższą chwilę leżymy w cieniu zajadając się lodami i popijając "Hanacką Kyselkę" z lodówki. Po wyjechaniu z Dacic robi się coraz bardziej dziko - coraz mniejsze wioski, więcej lasów, droga zmienia się w wąską leśną (na szczęście cały czas asfaltową). Po drodze w Ceskim Rudolcu małe malownicze ruinki.. Nocleg znajdujemy w Dobrej Vodzie - pierwszy raz mamy możliwość wykąpania się przy studni, dostajemy herbatę - i wreszcie możemy się solidnie wyspać, ponieważ rowery nie śpią z nami, tylko spokojnie stoją zamknięte w garażu.