Rano jedziemy na drugi koniec Biel na Mszę św. Siedzimy jak na tureckim kazaniu, ponieważ jest po francusku, i nie rozumiemy ani słowa, oprócz "merci". Ciekawymi akcentami są obecność czarnoskórego księdza (wita się i żegna z każdym wychodzącym z kościoła), kobiety rozdającej komunię, oraz obrazu w prezbiterium przedstawiającego kwitnący krzyż. . Po Mszy i śniadaniu wyruszamy. Jeszcze kąpiel w Bielersee, a potem najpierw wzdłuż jeziora, a potem wzdłuż Aary. Po drodze 2-kilometrowy podjazd, który daje nam troszkę w kość, ale za to po raz pierwszy widzimy Alpy z ośnieżonymi szczytami - szczęki opadają. W miarę prosty zjazd do Berna. Ładna starówka, katedra, wieża z 340 schodami (Tomek miał trochę problemów z zejściem z wieży - było stromo i ażurowo), parlament, oraz groty niedźwiedzie (symbol Berna)- niestety okazuje się że niedźwiedzie urzędują do 16.00. Pod katedrą spotykamy kolegę z podstawówki Łukasza - góra z górą... . Mieliśmy okazję zaobserwować szwajcarski porządek - pani na spacerze z psem wyjmuje woreczek i sprząta to co zwierzak narobił...hmm... pomyśl o tym w Polsce... Nocleg za pierwszym podejściem w Oberwichtrach - mamy ogródek i wodę.