Rano wita nas widok skąpanych w chmurach Dolomitów. W lekko bajkowej atmosferze pojeżdżaliśmy pod Passo Tre Croci - przełęczy o której nie wiedzieliśmy prawie nic. O ile jednak tablica z nazwą była, tak na następnej zaznaczonej na mapie (Col San Angelo) już jej zabrakło. Zjazd był za to bardzo przyjemny. Zjeżdżaliśmy, zjeżdżaliśmy, zjeżdżaliśmy..... W Toblach zrobiliśmy postój i wjechaliśmy na Drauradweg, po czym dalej zjeżdżaliśmy, zjeżdżaliśmy... aż do Lienzu. W miejscowości, która miała według planu kończyć dzień byliśmy o 14.00. Zjechaliśmy więc do Lienzu i zaatakowaliśmy Lidla. Po udanej akcji ruszyliśmy dalej - na "niewielką" przełęcz Iselsberg. Maleństwo okazało się całkiem sporym podjazdem. Zdobyliśmy ją oblani potem i deszczówką. Zjazd był (...) i to chyba jedyna jego zaleta. Na szczycie przełęczy zaczęła się solidna ulewa i towarzyszyła nam aż do Winklern - miejscowości na końcu zjazdu. Ale że jesteśmy twardzi, decydujemy się jechać dalej. Na szczęście pogoda się trochę poprawia. Zdążamy do wyznaczonego celu II - Grosskirchheim. Podczas rundki przez wieś babcia zapytana o miejsce pod namiot daje nam ... pokój w pensjonacie. Za freeeeeeee. Po raz kolejny szczęki nam opadają i nie chcą długo wrócić na swoje miejsce.